Bura rzeczywistość

Blue Monday 21 stycznia 2013 najbardziej depresyjny dzień roku!
A raczej początek najbardziej depresyjnego tygodnia.  Nikt nie umarł, nikt nie wylądował w szpitalu, tylko zaczęłam tracić złudzenia. :(
Media określają młodych po studiach jako "stracone pokolenie", "ludzie bez perspektyw", "najniższa krajowa"...W ogłoszeniu "młody, ambitny, dyspozycyjny" znaczy: wezmę każdą pracę! Chcę pracować gdzieś! Nie ważne za ile! Dodatkowo zdarzają się kwiatki w stylu:  "Bardzo chętnie w ramach wolontariatu podejmę pracę w każdym wymiarze godzin w lecznicy dla zwierząt, także zajmującej się zwierzętami gospodarskimi." Czy naprawdę jest, aż tak źle? Naprawdę trzeba się ogłaszać, żeby znaleźć lecznicę, w której można pracować za darmo?
Co się porobiło...

Ale wróćmy do 21.01.13...
Dzień piękny jak każdy zimowy (czyli dla mnie paskudny). Śniegu znowu napadało tyle, że prawie zasypywało drzwi wejściowe i już myślałam o wychodzeniu oknem - jak w reklamie pewnego kremu do rąk z formułą skandynawską, dzielna kobieta własnoręcznie przebija się przez białą puszystą zaspę. Obyło się bez takich poświęceń, miałam łopatę i po 2 godzinkach darmowego fitnessu utorowałam sobie drogę do wyjścia.
A później trzeba sprawdzić maile. Czy ja oczom nie wierzę? Jest zaproszenie na rozmowę! Tylko 110 km w jedną stronę samochodem. Ale jak ja tam pojadę? Dlaczego muszę jechać w tym tygodniu? Z kim ja zostawię zwierzęta?
Popłakałam sobie nad swym losem udręczonej księżniczki z lasu i okazało się, że jednak mogę jechać jutro. Mam wsparcie w rodzinie jako takie i ponieważ samochodu w zamieć śnieżną nie dostanę, bo wszyscy boimy się o moje i auta życie to tatuś pojedzie ze mną.
GPS ma nieaktualne mapy ;) zawsze źle liczy zjazdy z ronda i ogólnie bywa zawodny, tym razem bez większych przeszkód dotarliśmy do celu. Miasto powiatowe, niewiele mniejsze niż moje rodzinne, mają supermarkety, na pewno jest dużo szmateksów i oczywiście mieszkanie tam nie jest drogie. Dodam, że komunikacja z miastem stołecznym jest regularna i odbywa się też dzięki uprzejmości kolei. Same plusy.
Gabinecik niewielki, ale wyglądem nie odstraszał, pan wygląda sympatycznie, przez telefon też wydawał się sensowny, do tego polecany przez koleżankę, która znała go jeszcze z czasów studenckich. Same plusy.
Dyżury 8 godzinne, 6 dni w tygodniu i co druga niedziela. Pan co prawda bywa w swoim interesie, ale ma inne zajęcia i głownie pracowałabym sama.
Wyposażenie: USG, aparat do morfologii i biochemii jest. Wszystko ze środków unijnych, ale jak UE chciała dofinansować to przecież tylko brać!
Gdzie minusy? Jak dotąd nie ma znaczących.
  • pacjentów za wiele to nie ma, bo tu jest dużo lecznic, duża konkurencja i tylko czasem ktoś przychodzi
  • zakupiony sprzęt jest używany bardzo rzadko, jak już się zdarzy pobrać krew to przychodzi pan analityk i to robi, ale on przychodzi czasem , no i pan właściciel sam nie umie obsługiwać aparatów to mnie nie nauczy
  • no ja nie mam doświadczenia zawodowego, bo mój staż z UP się wcale nie liczy i bym musiała być zatrudniona najpierw jako stażystka, taki jest przepis w województwie (co za brednie!)
  • co prawda leczenie zwierząt gospodarskich jest w ofercie, ale leczy się je "na miejscu" i do nich nie jeździ, też ich się nie ogląda, tego wymaga rynek lokalny, bo taka jest konkurencja

Teraz creme de la creme czyli beczka dziegciu po łyżce miodu. Wynagrodzenie: 800 zł brutto, 3-miesięczny okres próbny, bez zakwaterowania. Ale pan by mnie bardzo chętnie zatrudnił, bo jednak ten staż co się nie liczy to miałam w dobrym miejscu i coś umiem.
Nie popłakałam się, po prostu byłam w szoku. Szef może i bardzo sympatyczny, może prywatnie człowiek z pasją, ale ale... no właśnie, chyba nie z pasją do weterynarii.
Oczywiście dużo osób wiedziało, że ja wybrałam się na rozmowę, więc musiałam zdać sprawozdanie.
Co mnie jeszcze bardziej zdziwiło: były osoby, które przyjęłyby tę pasjonującą pracę za 1200 zł, były też takie które uważały, że w sumie lepsza taka niż żadna.
Tak jestem zgorzkniała, mam emeryckie pasje i nie jestem gotowa przeprowadzić się w inne miejsce w poszukiwaniu kariery ;).
Wbijam ludziom szpilki, bo wytykam im, że sami narzekają na swoje zatrudnienia, a przecież tego chcieli. Właśnie narzekanie osobie bezrobotnej na swoja pracę nie motywuje tej osoby do szukania zatrudnienia. Nie uważam, że mam najgorzej. Ale wysyłanie CV wszędzie, gdzie się da to najgorsza rzecz jaką można robić.
Młoda ambitna =! młoda narzekająca, cierpiąca i jęcząca, że płaci rachunki.
Chciałaś to masz. Chciałaś na studia to teraz masz rzeczywistość.
Tylko najgorsze jest chwycić się byle czego i od razu na początku zacząć nienawidzić tego co się robi. Tylko co zrobić jak rynek nie oferuje nic poza byle czym?

Komentarze

Popularne posty