Być sobą

Czy zastanawiacie się, co to znaczy- być sobą? Dla mnie to znaczy żyć po swojemu, żyć tak, żeby samemu być zadowolonym, nie robić nic, żeby zaimponować komuś innemu, albo żeby zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Trudno jest do tego dojrzeć.
Może to kwestia braku pewności siebie, niskiego poczucia swojej wartości, a może pewnej niedojrzałości? Gdy byłam młodsza, łatwiej ulegałam wpływom, potrzeba przynależności była silniejsza, chciałam się z kimś identyfikować, ubierać podobnie, robić te same rzeczy. Upodabnianie się do grupy odczuwałam jako swoją tożsamość.
Naszło mnie na jakieś takie pogawędki, może nie będzie to najdłuższa, ani najciekawsza notka, ale chciałabym to gdzieś umieścić.
W przeszłości nagminnie (nag- min-nie) próbowałam się upodobnić do kogoś, mimikrować czyjeś zachowanie. Nie wiem, czy jest taki czasownik, trudno. Próbowałam słuchać takiej samej muzyki, jak chłopak, który mi się podobał, obojętne, czy było to Cradle of Filth, czy Pokahontaz. gdy chłopak, który mi się podobał, miał dziewczynę blondynkę, to się zastanawiałam, czy nie przefarbować się na blond. Teraz widzę, że nie miało to żadnych szans, bo jak mogłabym przyciągnąć czyjąś uwagę, słuchając np. The Sins of Thy Beloved, tak samo, jak obiekt westchnień? On powie, że słucha tego i tego, ja wtedy- JA TEŻ, JA TEŻ! , zapytałby się mnie, czy mam jakąś płytę i tyle, wyjątkowo długa i owocna konwersacja. A znasz runy tengwar? Haha.
Grupa, czy środowisko, w którym się obracamy, przypina nam metkę, ja na studiach czasem zachowywałam się jak śmieszka, żartująca z kutasów i "latająca na skrzydłach jajników" (Tysia, pamiętasz? ;)) A przecież to nie jestem cała ja, ja taka nie jestem, chcę bliskości.
Czy nie tracimy czegoś, oszukując samych siebie, udając kogoś, kim nie jesteśmy? Trudne pytanie, przez wszystko trzeba przejść. Pamiętam czasy gimnazjum, kiedy koniecznie trzeba było się upodobnić do grupy, mieć taką samą bluzkę, takie same buty czy coś. Potem przyszło liceum, kiedy znów trzeba było mieć taką samą, czarną bluzkę, takie same glany i wtedy wydawało mi się, że czuję się sobą.
A teraz? Czuję się sobą, chcę i staram się tak czuć. Ubieram się, jak chcę, zakładam to, co mi się podoba, co jest modne i co mi pasuje, nie myślę o tym, czy to nosi jakaś koleżanka, która mi imponuje. Nie chcę wyglądać jak dziewczyna, na którą chyba spojrzał chłopak, który mi się spodobał. Tylko czy nic nie przeoczyłam, śmiejąc się i udając kogoś innego?


Komentarze

Anonimowy pisze…
Człowiek mlody to glupi. Potrzeba akceptacji rodzi sie gdzies gdy rodzice tylko porównują do innych i oceniaja. Poczucie wartości wtedy każe byc lepszym lub zazdrościć i cieszyc sie z cudzego nieszczescia.
Jaskra pisze…
nie odpowiadam za to, co napisałam wcześniej, doszłąm do wniosku, że jednak w młodym wieku człowiek ma najsilniejszą potrzebę identyfikacji się z jakąś grupą lub z jakimś plemieniem małp. Jak trochę dojrzałam, to przestało być dla mnie takie ważne, teraz czerpię radość z kontaktów z innymi osobami, ale nie mam ochoty nikogo naśladować :)

Popularne posty