Pewnego dnia- Emily Giffin

W odpowiedzi na nieliczne prośby nielicznych stałych czytelników tego bloga piszę nową notkę, będzie to recenzja książki, którą wczoraj skończyłam czytać.
Dodaj napis
Dzięki ci, chomiku, za to, że pozwoliłeś mi się cieszyć tą książką bez wydawania na nią równowartości trzygodzinnej pensji (co zresztą byłoby stratą pieniędzy, bo czytałam ją dwa dni).
Książka stoi na półce ze współczesnymi powieściami obyczajowymi, niedaleko Jodi Picoult, choć jakieś pół półki niżej, bo Giffin skupia się na związkach i relacjach międzyludzkich, nie wchodzi na symboliczną czy metafizyczną płaszczyznę.
Główne bohaterki tej książki to matka i córka oddana do adopcji, które spotykają się znów po 18 latach. Matka, czyli Marianne, po błędzie popełnionym w młodości, zrobiła karierę jako producentka telewizyjna w Nowym Jorku i ma wszystko, czego dusza zapragnie, a przynajmniej tak jej się wydaje. Niespodziewana wizyta córki burzy jej świat i okazuje się, że tak naprawdę od 18 lat Marianne żyła grą pozorów. Kirby również zmaga się ze sobą, bo wie, że jest dzieckiem adoptowanym, i choć trafiła do kochającej rodziny, cały czas ma wrażenie, ze tam nie pasuje, ma poczucie wyobcowania. Te dwie niepewne i zranione kobiety zaczynają od podstaw budować swoją relację i stopniowo między nimi rodzi się poczucie więzi, bliskości. 
Nie bez znaczenia jest postać ojca Kirby, czyli pierwszej miłości Marianne- jej chłopak z liceum, Conrad Knight (seriously? na początku zapomniałam, jak miał na nazwisko i wydawało mi się, że Conrad Falcon, poziom pretensjonalności byłby zachowany). Marianne porównuje go do Bradleya Coopera i Jamesa Franco, a więc niesamowite ciacho, buntownik z wyboru, oczywiście grający w zespole, przy tym czuły, namiętny, trochę skryty, ale troskliwy, no powiedzieć chodzący ideał to by było chyba za mało. Można z łezką w oku pomyśleć o swoich pierwszych miłościach, choć oczywiście nikt się nie będzie z nim równał, bo na papierze łatwiej spotkać mężczyznę idealnego, niż w życiu. 
I z tym wspanialcem Marianne zrywa kontakt, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży (przecież to logiczne, że gdy zachodzę w ciążę, to nie mówię o tym ojcu dziecka ani w ogóle prawie nikomu), potem przy pomocy matki zaszywa się gdzieś na wsi na czas ciąży (nad tymi szczegółami książka się nie rozwodzi, a szkoda, bo jest tu kilka nieścisłości), a po porodzie oddaje córkę do adopcji. 
Po 18 latach po namowach Kirby znów dochodzi do spotkania Marianne i Conrada i nie jest to spotkanie w stylu wielkiego "reunion" z telenoweli, raczej pełne wyrzutów i żalu. Choć Marianne po 18 latach dalej żywi sentyment do byłego chłopaka i serce jej szybciej bije na dźwięk jego imienia, to wydaje się, że jest u niego już spalona. Ale może tylko tak się wydaje...

Nie wiem, czy ta książka uczy nas czegoś o życiu, jednak przedstawia życie w formie wyidealizowanej, bo  Marianne zrobiła wielką karierę i jest bogata,a Conrad zamiast skończyć pod budką z piwem, albo za kratkami, jak część młodych artystów- buntowników, został właścicielem pubu. Niektórych relacji nie da się odbudować, choć zakończenie książki wyraźnie sugeruje, że przed Marianne i Conradem jest jakaś przyszłość. Może tak, a może nie, w końcu w życiu wszystko jest możliwe :) a już na pewno w książce.
Nawet Kasia Tusk poleca :P 

Komentarze

Anonimowy pisze…
Brzmi jak zaczątek jakiejś tasiemcowej sagi ;)
Wredonika pisze…
Czemu ty nie pozujesz z książką jak Kasia Tusk? Albo tabletem choć
Sorbet pisze…
Mnię się świetnie czytało Gwiazd naszych wina. Zakochałam się w głównym bohaterze. Autorem jest jeden z vlogbrothers, na yt oczywiście.

Popularne posty