Trochę się zagalopowałam cz. 1

Mogłabym codziennie pisać kilka zdań, opisywać jakieś zdarzenie, które akurat mi się przypomni. Tak samo mogłabym codziennie uczyć się kilku słów w nowym języku albo pół godziny ćwiczyć, żeby za pół roku zobaczyć efekty. Lubię obserwować odległe skutki powtarzających się zdarzeń, jak delikatne zabrudzenie ściany w miejscu, gdzie codziennie przechodzi kot, albo zmarszczka na czole z prawej strony, bo lubię spać na tym boku. Nie, oczywiście zmarszczka mnie nie cieszy, ale z wielu przykładów akurat teraz żaden nie przychodzi mi do głowy. To jak fotografia czasu, odbicie  liścia na rumieńcu jabłka, solarigrafia samochodu, który parkował przez pół roku w tym samym miejscu. Może powtarzające się myśli i zdarzenia też nas rzeźbią? Choć bardziej wydaje mi się, że nie uczymy się niczego, raczej moje wrodzone skłonności dają o sobie znać w ciągłych powtórzeniach tych samych zdarzeń. 

Znaliśmy się ze studiów, zawsze uważałam Y. za dobrego kolegę, dobrego, ale czegoś mu jednak brakowało. Był dobry, ale za mało dobry dla mnie. Był dowcipny i inteligentny, ale za mało przystojny, dobrze zbudowany, ale trochę za niski, typowy przykład „friendzone”. Po studiach przez kilka lat się nie widzieliśmy, spotkaliśmy się przypadkiem na jakiejś konferencji. Był w białej koszuli, która lepiej podkreślała umięśnione ramiona, niż czarna koszulka z czasów studiów. Opowiadał, jak sobie radzi w pracy, ale bez przechwalania się. Modna fryzura, inne oprawki od okularów, zauważyłam takie rzeczy. Pomyślałam, że może teraz niczego mu nie brakuje. Potem sprawy potoczyły się jak w porządnej, kiepskiej komedii romantycznej. Po paru tygodniach dostałam zaproszenie na ślub, spytałam się go, czy by nie chciał ze mną pójść. Okazało się, że jego brat też bierze ślub w tamto lato, więc on też potrzebował osoby towarzyszącej. Przyszedł dzień pierwszego ślubu i wszystko było idealnie- świetne humory, dobra zabawa. Dużo tańca, a tańczył dobrze. Taniec, a więc też swobodny dotyk, zaimponował mi wtedy trochę, że umiał się bez problemu odnaleźć w obcym otoczeniu, nie był ani stremowany ani zbyt pewny siebie, wszystko było na miejscu. W pewnym momencie objął mnie ramieniem, a może tylko mi się wydawało, może to był przypadkowy gest. Nad ranem odwiózł mnie do domu, odprowadził pod drzwi. Wtedy myślałam, w głowie mi kiełkowała myśl, że to początek czegoś pięknego, że jest między nami chemia.
I'm gonna getcha; it's a matter of fact
(I'm gonna getcha)
I'm gonna getcha, don'tcha worry 'bout that
(Yeah, you can betcha)
You can bet your bottom dollar, in time you're gonna be mine
Just like I should - I'll getcha good

Teraz już wiem, że to był pierwszy i jedyny moment, gdy mogło coś między nami być, ale to nie byłoby nic trwałego, tylko zakończenie tego wieczoru. Jednak nic się nie wydarzyło i położyłam się spać nad ranem, zadowolona po zjedzeniu smacznej przystawki i czekająca na główne danie, które miało nadejść już niebawem. 

Komentarze

Life pisze…
Ładnie piszesz, ale mam wrażenie, że podobnie jak ja miewasz wątłe (i krótkie) chwile natchnienia. Za mało, by napisać powieść, za dużo by tworzyć smsowe ułamki myśli.
Ale być może jest to tylko moja własna projekcja.
Poczytałam, popatrzyłam i niestety trochę więcej siebie ujrzałam.

Jak w lustrze.

Popularne posty