Aktualizacja

Słyszałam dziś w radio, że Apple i Samsung dostał po kilka mln dolarów kary za to, że instalowały na telefonach aplikacje, które zamiast usprawniać, spowalniały działanie aparatów. Bardzo sprytne działanie, gdyby nikt się nie zorientował.
Dawno nic nie pisałam (to zdanie pojawia się chyba w każdej notce), więc dzis spróbuję przelać na te zacne karty potok moich przemyśleń. Oczywiście w momencie, gdy otwieram edytor bloga, wena mnie opuszcza. Szkoda, że jeszcze kilka godzin temu, w autobusie, głowa kipiała mi od pomysłów, których nie chciało mi się zapisywać. 
Jak widzicie, zmieniłam szablon bloga na bardziej współczesny, postanowiłam wstawić urocze zdjęcie kotka mojego autorstwa, ale niestety zdjęcie jest przycięte od góry w taki sposób, że widać kawałek kota, niezbyt atrakcyjny, po którym nawet nie do końca wiadomo, że to kot. Może to poprawię, a może nie. 
Pogoda przestała nas rozpieszczać i trzeba stawić czoła pieruńskiemu ziąbowi, piździącemu wiatru i bezlitosnemu deszczu. W tym roku zresztą pogoda była bardzo łaskawa, co jednak mnie niepokoi, bo świadczy o zmianach klimatu. Było gorąco w lato- niedobrze, oj za gorąco. Było ciepło w październiku- oo, jaka piękna polska jesień...
fot: Justyna Lenart
Mam na tym zdjęciu garba, bo ramię tak mi się ułożyło, ale gdyby to usunąć w komputerze, to bym nie miała ramienia, a nie jestem gotowa na takie poświęcenie.
We wrześniu odbył się kolejny plener fotograficzny, tym razem na północy Mazowsza. Miejsce się super nadawało na plener fotograficzny, ale nikomu bym nie proponowała tam jechać na spokojny wypoczynek, zresztą sami możecie przeczytać opinie pod hasłem Ranczo Boguszewiec. Na imprezę super, party w basenie, potem w ruskiej bani, wszyscy na bani, potem wszyscy na kacu, ale na trzeci dzień udało się dużo zdjęć porobić, więc jestem bardzo zadowolona. Nawet już tak bardzo nie pamiętam o nalotach much ani o śmierdzącej wodzie w kranie. 
Chyba najlepiej wychodziły mi wpisy, gdzie skarżyłam się na swoje sieroctwo życiowe, ale ostatnio nie przypominam sobie żadnych spektakularnych fuck upów. Moimi głównymi zainteresowaniami dalej są : 

Spanie- im więcej, tym lepiej, myślę, że mogłabym w tym zostać co najmniej mistrzynią powiatu. Gdy muszę wstać wcześniej, niż o 9, to bardzo to przeżywam. Wstanie przed 7 to już tortura. Pamietam czasy, gdy wstawałam rano do szkoły, na studia, czy (O Mój Boże) do pracy - pamiętam i nie chcę tego powtarzać. Zwłaszcza wstawanie do pracy źle wspominam, gdy musiałam na ósmą rano dojechać do Łomianek komunikacją miejską. Gdy była ładna pogoda, to nie było jeszcze tak źle, nawet fajnie posiedzieć o 7 rano na Dworcu Młociny (czy jak on się tam zwie), gdy jest ciepło, w miarę pusto i spokojnie, na przykład w sobotę, ostre poranne słoneczko. Natomiast pakowanie się do zimnego, niewygodnego, ciasnego, a później dusznego i zachuchanego autobusu w zimę, to wręcz fizyczny ból. Jeszcze czasem (to akurat na trasie do innego miejsca pracy) w autobusie jechał chłopak opóźniony w rozwoju i albo gadał do siebie, albo śpiewał religijne pieśni. Trochę odbiegłam od tematu spania, ale ogólnie podróż ZTM to nie jest doświadczenie, które lubię powtarzać, nie jestem fanką takiego spędzania czasu. 

Jedzenie- do jedzenia mam stosunek ciepły i rodzinny, jak Finowie do alkoholu. Akurat teraz jestem w 2 fazie cyklu, więc z przyjemnością bym zjadła wszystko, co nie ucieka. Nie chodzę jakoś bardzo często po knajpach, ale ostatnimi odkryciami są Orzo i frytki z batatów w Maku. W ogóle ostatnio często chodzę do Maka, bo jakoś mój chłopak mnie do tego zachęcił, a potem już było z górki- śniadanko w Makusiu z placuszkiem ziemniaczanym, wrapiczki z krewetkami wersja limitowana (podobno klienci bardzo długo męczyli Maka o te wrapiczki, ale były za drogie w produkcji i mało opłacalne, więc je szybko wycofali) itd. Wrapiczek cenowo wypada podobnie do kebaba, ale jest moim zdaniem lepszy, choć też mniejszy. Trudny wybór.
Orzo jest kolejną odsłoną Aioli i menu jest bardzo podobne, koleżanka wzięła stek z fasoli i był jakimś niewypałem, a ja jadłam pizzę z kozim serem i burakami, która była palce lizać. A wczoraj jadłam sos pomidorowy razem z ziemniakami, bo ziemniaki już były ugotowane, a kluski dopiero trzeba by było nastawić. W zasadzie nie różniło się bardzo smakiem.

Głupoty z internetu- tu kategoria jest bardzo szeroka, od facebooka, instagrama, youtube'a do zakupów, ale wszystko wpada to do jednego wora, zresztą w poprzedniej notce pisałam o moich spostrzeżeniach nt. internetu, współczesnego stylu życia i ułatwiania sobie życia różnej maści. Zastanawiam się, jak dziś byłoby żyć zupełnie bez social mediów. Nie mówię, że zupełnie bez internetu, bo to jest już chyba niemożliwe, choćby, żeby zamówić prenumeratę gazety- nie widziałam już dawno w gazetach tych druczków do prenumerowania, kiedyś tak powszechnych.
Ostatnio ulubionymi kanałami na YT są Simply Nailogical, Pan Lis i Estee Lalonde.

Próbuję wymyśleć jakieś przesłanie, którym mogłabym zakończyć tą notkę, żeby nie była tak beznadziejna, jak kalendarz adwentowy Zoelli, ale jakoś nic nie przychodzi mi do głowy, więc zapalcie znicza mojej niemocy twórczej ;)


Komentarze

Ewelina J. pisze…
Też tak mam, że wszelkie pomysły na bloga szybko wylatują z mojej głowy. A nie zawsze da się je gdzieś zapisać.

Popularne posty