Na wariackich papierach

Taki polski tytuł nosił serial, który, jak przez mgłę, pamiętam z dzieciństwa. Ostatnio moje życie było tak zakręcone, że aż sama go nie poznawałam i dlatego postanowiłam to opisać.
Zaczęło się od zdjęć w środę z moją znajomą fotografką, Papryką, oraz jej ziomkiem, Remigiuszem. Pojechałyśmy żukiem Papryki (żarcik, to Chevrolet Astro, super ekstra wóz, kiosk na kółkach, wykończenie w welurze i drewnie, zmieści się do niego cała rodzina z wyposażeniem kawalerki i z chomikiem) pod Grodzisk, gdzie miało być pole maku, bo taki cynk dostałam od mojego znajomego. Zdjęcia wyszły nam bardzo dobrze, tylko co jakiś czas musiałam kucać w tych makach, żeby żaden tubylec nie zobaczył gołej baby na polu.
Oczywiście nie obeszło się bez pewnych niedogodności, choćby takich, że Papryka parkowała swoim wanem Stefanem na prawym poboczu, rów był zarośnięty pokrzywami, a drzwi kierowcy nie dało się otworzyć z zewnątrz, co w efekcie oznacza, że musiałam się przedzierać przez te pokrzywy w letniej sukience, żeby wsiąść do samochodu. Po zdjęciach śpieszyłam się do lekarza, musiałam ciekawie wyglądać, gdy pod przychodnią wyskoczyłam z wielkiego, amerykańskiego samochodu. W Stefanie jest dużo miejsca i się przebrałam, ale założyłam tylko najważniejsze części garderoby, więc do lekarza biegłam z rozwianym włosem i w obcisłym topie, który wyraźnie pokazywał, że pod spodem nie ma już bielizny. Zobaczyłam siebie w lustrze i stwierdziłam, że jestem zajebistą laską ;)

W piątek umówiłam się na zdjęcia w Ogrodzie Botanicznym, z człowiekiem, którego absolutnie uwielbiam, czyli z Januszem Fotografii, jak ktoś jest ciekawy, to jego profil na maxmodels- fotograf-manfret.html . Z Januszem mogę gadać godzinami, o wszystkim, oczywiście bez podtekstów, bo jest pewna różnica wieku ;) Ostatnio zaplusował jeszcze bardziej, bo powiedział, że jestem dobrym kierowcą. A zdjęcia Janusz robi takie, że cho cho cho, bardzo kobiece, podkreślające urodę, plastyczne, delikatne... Nie są to może zdjęcia w stylu Vogue czy mające 2 dno czy przedstawiające jakąś historię, ale za to bardzo miłe dla oka :)
to zdjęcie od Janusza z naszej poprzedniej sesji

W piątek szłam do pracy na nocny dyżur, a w sobotę po południu byłam umówiona z moim chłopakiem lub, jak kto woli, friend with benefits. W niedzielę znów do pracy na cały dzień, a w poniedziałek z samego rana, o barbarzyńskiej godzinie 5.00 musiałam wstać, żeby jechać na plener fotograficzny "Staw Otwarty", organizowany przez Olę "Tonbo" i jej chłopaka Piotrka. Na miejscu miałyśmy być o 7. Po drodze zabierałam dwie modelki- Moje Wredne Ja i jakieś inne Ja, a konkretnie Pffeffę, i jechałyśmy na Wawer moim samochodzikiem, który ma dużo wspólnego z mikrofalówką, bo ma szybkę i w środku krecące się kółeczko. Obie modelki są uroczymi dziewczynami, broń Boże nie chcę tu nikogo obrażać ani się śmiać, po prostu jak mówiłam o tym mojemu chłopakowi aka. friend with benefits, to powiedziałam o tym "Moje Wredne Ja i jeszcze jakieś inne Ja" i uznałam, że to śmieszne określenie. Boshe, po co ja się tłumaczę, i tak nikt tego nie czyta. Na plenerze było dziesięcioro fotografów i fotografek, miejsce było przecudowne- na dalekim Wawrze duża posesja ze stawem, drewnianym domkiem, a dookoła drzewa, krzewy, mostki, pomosty, huśtawki, hamaki, kwiaty...
Co się robi na takim plenerze? Najpierw trzeba się przygotować, czyli wspaniała Kasia zrobiła nam makijaż, a koło 10 zaczęli się zjeżdżać fotografowie. Przed obiadem była praca w grupach, czyli do każdej dwójki fotografów była przydzielona modelka, pół godziny i zmiana, a po obiedzie już były zajęcia dowolne, czyli podchodził do mnie jakiś fotograf i się pytał- Robisz coś? Nie. A no to chodź !
Na początku trochę się bałam, że się bardzo zmęczę, bo zazwyczaj po sesji jestem zmęczona, jak np. po zdjęciach z Papryką i Remkiem prawie padałam z nóg (zwłaszcza, że to było w pełnym słońcu, co prawda nie było goraco, ale jak mnie doświetlali cały czas blendą, to aż mnie głowa rozbolała potem), ale tu nie było pośpiechu, miałam czas nago sobie poleżeć w łódce i tylko wołałam, żeby ktoś mi colę przyniósł xD A co z tego wyszło? Ano takie rzeczy wyszły:
fot. Tomasz Lenarczyk
fot. Jacek Daszek

Na zakończenie Marcin (link za chwilę) chciał nam zrobić pamiątkowe zdjęcie grupowe modelek. Pomysł wydawał się dobry, dopóki nas nie zaprowadził do sterty kory ogrodowej i kazał się w tej korze zakopać i stworzyć "wysypisko kobiet". Po tym myślałam, że już nie może być gorzej, ale fotograf powiedział- tamto było lajtowe, mam jeszcze jeden pomysł! I kazał nam we cztery wejść do betonowej studzienki odpływowej, a potem, żeby nas jeszcze bardziej przybrudzić, zostałyśmy posypane ściółką z patykami i mrówkami, więc jeszcze mrówki nas pogryzły! Do domu wróciłam po 22, brudna jak nieboskie stworzenie (taki cel miał niewątpliwie Marcin fotograf-nickmc.html ), musiałam się cała umyć, z czego umycie nóg było dość trudne, bo ten szlam w ogóle nie chciał się odlepić, a potem padłam spać jak zabita.
Kolejny dzień, kolejne przygody- wybierałam się do Tysi na Szumin.

Najpierw było bardzo dobre Sensei Sushi w Wyszkowie, a potem 24h chilloutu z psem i kotami. Z wrażenia aż jaskółka wypadła z gniazda, wiec Tysia w tym roku znów mogła porobić idealne kulki z idealnej mieszanki nabiałowej. Wieczorem w środę zaś znów szłam do pracy.

To wszystko było tydzień temu, teraz zbieram owoce mojej pracy w postaci zdjęć, które powoli do mnie spływają, za tydzień będę na kolejnym, kilkudniowym plenerze foto, bardzo jestem ciekawa, co się tam będzie działo, mam nadzieję, że wrócę w jednym kawałku :)

Komentarze

Gratuluję przeżyć

Popularne posty